dziennikarzy [tak mówi], ja mam prośbę, żaden karnawał, […] to była ciężka,
twórcza praca” (s. 73). Zamiast tego badani woleli mówić o festiwalu. „Tak, to
festiwal, a karnawału nie było, bo te szesnaście miesięcy legalnej działalności
to było naprawdę w takim znoju, w takich nerwach” (s. 309). Wypowiedzi te
Młode pokolenie angażuje się w skomplikowany romans
z całkiem już dojrzałą Panną „S”
wskazują na trochę lekceważony dziś wymiar działania Solidarności, który
polegał na wytrwałej, bardzo trudnej i wyczerpującej pracy organizacyjnej.
Jak wspominał działacz z Poznania, „myśmy nie jedli, nie spali, bo najważniejsza była Polska” (s. 307).
Zwraca uwagę polityczna niepoprawność wypowiedzi respondentów,
zwłaszcza uczestników fokusów. Bynajmniej nie chodzi tylko o to, że szokowali młodych współpracowników Krzemińskiego dosadnym słownictwem (s. 290). Dawni działacze otwarcie mówili o działalności konfidentów,
zdradzie elit, krytykowali „Lechistan” i brak rozliczenia funkcjonariuszy
dawnego systemu, pojawiał się też żal, że Solidarność nie była bardziej
radykalna. Jeden z nich narzekał: „Każda rzecz okupiona krwią jest bardziej doceniana. Jak doceniana jest Solidarność? Proszę wyjść na ulicę się
spytać. Większość ludzi ma to za…” (s. 290). Z badań wynika, że Polacy są
zaskakująco krytycznie nastawieni do okrągłego stołu. Pogląd całkowicie
pozytywny prezentuje 31%, umiarkowanie negatywny − 39%, a całkowicie negatywny − 7% (s. 175). Przy tym niezadowolenie z okrągłego stołu
rośnie i jest zastanawiająco duże wśród młodych, wykształconych mieszkańców wielkich ośrodków (s. 177, 249).
Ciekawe jest jeszcze jedno spostrzeżenie Krzemińskiego dotyczące
młodych ludzi. Gdy badacze pytali o aktualność idei Solidarności, okazało
się, że najbardziej przekonani są o niej młodsi respondenci, którzy w ogóle
nie pamiętają tamtych wydarzeń (s. 63). To młodzi także najbardziej pragną jakiegoś instytucjonalnego upamiętnienia ruchu (s. 217). Jak stwierdza Krzemiński, ruch Solidarności „dla młodych […] może służyć jako źródło sensu życia, jako wzór postępowania, jako poddająca się intelektualnej
obróbce wiedza o dziejach narodowych” (s. 64). Sądzę, że dobrym przykładem tego zjawiska jest niedawna teka „Pressji” o Solidarności, stworzona niemal w całości przez ludzi urodzonych po pierwszej wizycie Papieża
w Polsce. Wygląda na to, że młode pokolenie angażuje się w skomplikowany romans z całkiem już dojrzałą Panną „S”. Pozostaje więc tylko zakończyć słowami, którymi Krzemiński kończy swoją część tekstu w książce:
„Chwała ruchowi Solidarność i milionom jakże przejętym swym działaniem jej członków!” (s. 225).
Paweł Rojek
276
Kompressje
Stanisław Rosiek
Władza słowa
Szkice, notatki, świadectwa
Seria „Idee i polityka”
słowo/obraz terytoria
Gdańsk 2011
266 stron
oprawa miękka ze skrzydełkami
cena 49 zł
System totalitarny był od początku atrakcyjnym przedmiotem badań dla językoznawców. Niestety, najlepsze możliwości badania go mieli ci, którzy byli
jego oiarami. Największą sławę zyskał Victor Klemperer, który w nazistowskich Niemczech skrupulatnie opisywał nowomowę. Jego książka LTI (1983)
stała się inspiracją dla badaczy języka komunizmu. W Polsce Michał Głowiński
prowadził niezwykły dziennik ilologiczny, w którym od połowy lat sześćdziesiątych do końca lat osiemdziesiątych komentował komunistyczną propagandę (Głowiński 1991, 1993, 1996, 1999). Nieco bardziej systematyczną, choć
dość amatorską pracę wykonał dziennikarz Piotr Wierzbicki, który na podstawie wycinków prasowych opracował głośną Strukturę kłamstwa (1987). O nowomowie pisali też socjolog Jakub Karpiński (1984), poeta Stanisław Barańczak (1983) i ekscentryczny tłumacz Robert Stiller (2007). Jak się okazuje, do
tego zasłużonego grona badaczy języka komunistycznego należy też historyk
literatury Stanisław Rosiek, który po przeszło dwudziestu latach postanowił
w końcu opublikować swoje rozproszone pisma na ten temat. Wartość jego
książki polega na tym, że o ile wspomniani autorzy opisywali przede wszystkim język władzy, o tyle Rosiek analizował też język opozycji.
Teksty składające się na Władzę słowa powstawały długo, od 1979 do
1989 roku, i mają różnorodny charakter – od ilozoicznych esejów po dość
szczegółowe analizy ilologiczne. Stanisław Rosiek opisuje sytuację językową
przed 1980 rokiem, komentuje wydarzenia Sierpnia 1980, analizuje język negocjacji w Stoczni Gdańskiej, a następnie omawia sytuację po wprowadzeniu
stanu wojennego − przemówienie Jaruzelskiego, obchody 1 maja i demonstracje w czasie wizyty Papieża. W książce znalazły się też teksty luźno związane
z głównym wątkiem − esej o twórczości Władysława Broniewskiego, polemika
z Milanem Kunderą i rozważania o roli inteligencji.
Książka poświęcona jest „władzy słowa”. Niestety, sformułowanie to jest
dwuznaczne, nie wiadomo bowiem, czy chodzi o władzę słów, czy władzę nad
słowami. Czasem Stanisław Rosiek twierdzi w duchu strukturalizmu, że słowa rządzą ludźmi, którzy się nimi posługują, a czasem sugeruje − w duchu
Pressje 2011, teka 25
277
bardziej marksistowskim − że po prostu rządzący posługują się słowami, by
utrzymać się przy władzy. Spróbuję pokazać, że autor − być może nieświadomie − modyikował swoją teorię w zależności od tego, czy mówił o tym, co
działo się przed Sierpniem, w Sierpniu, czy po Sierpniu.
Pierwsze eseje, pisane jeszcze przed 1980 rokiem, wyraźnie przyjmują perspektywę strukturalistyczną. Język jest w nich traktowany jako zagrożenie dla
autentycznego „ja”. Słowa są publiczne i każda próba wyrażenia za ich pomocą
Robotnicy jako performerzy, stenogram negocjacji jako
zbiorowy poemat, strajk jako instalacja artystyczna!
własnej indywidualności prowadzi do poczucia „mówienia cudzym głosem” i „obcości w mowie” (s. 23). Język publiczny − powiada Rosiek − jest „mową niczyją”,
która „kolonizuje” (s. 43), „zniewala” i „okalecza” (s. 44), wymaga więc radykalnego oporu, którym może być milczenie, nieartykułowany krzyk lub poezja (s. 44).
Publiczne mówienie prowadzi więc nieuchronnie do „rozdwojenia egzystencji”.
„Jesteśmy kimś innym, jakby zupełnie różnymi osobami w domu i w wystąpieniu
publicznym. Rygor jednojęzyczności zmusza nas do zapominania, kim byliśmy
przed chwilą” (s. 59). Rozważania autora nie dotyczą oczywiście tylko świata realnego socjalizmu. Nieautentyczne ma być nie tylko mówienie frazesami propagandowymi, lecz także na przykład odpowiadanie uśmiechem na uśmiech (s. 60).
Każda forma życia społecznego prowadzi do opresji i rozdwojenia i konsekwentnie nie ma żadnej możliwości wspólnotowej przemiany języka. Opór może mieć
tylko charakter jednostkowy i polegać na dystansowaniu się od własnych słów,
celebrowaniu obcości w mowie i − być może − na lekturze poezji.
Rozważania Rośka traktowane jako ogólne analizy ilozoiczne wydają się
dość naiwne. Nie ma tu na przykład śladu releksji nad tym, że język konstytuuje podmiotowość, więc nawoływanie do wyzwolenia się z niego jest po prostu
samobójcze. Rozważania te można jednak potraktować jako opis egzystencji
w realnym socjalizmie. Być może zresztą taka była intencja autora, który po
latach określił te teksty jako pisane językiem ezopowym (s. 18). W każdym
razie wystarczy zastąpić słowo „publiczny” słowem „oicjalny”, a „mowę niczyją” ograniczyć do propagandy, by otrzymać interesującą analizę języka
komunistycznego. Przy takiej interpretacji opisana przez Rośka „egzystencja
rozdwojona” odpowiada opisywanej w tym samym mniej więcej czasie przez
socjologów „próżni socjologicznej” (Nowak 1979). Rosiek uzupełnia analizy
socjologiczne cennymi obserwacjami ilologicznymi. Wskazuje na przykład, że
świadectwem rozdwojenia jest nadużywanie w dyskursie cytatów i wyrażeń
oznaczających dystans wobec własnych słów, takich jak „jak” i „jakby” (s. 61),
a imitowanie w języku oicjalnym języka potocznego polega na zmianie leksyki przy zachowaniu syntaksy i semantyki (s. 52).
Opisując wydarzenia z Sierpnia 1980, Rosiek wyraźnie porzuca perspektywę strukturalistyczną. To nie język zniewala, lecz władza, która go wykorzystuje (s. 150). Być może ta zmiana dokonała się pod wpływem wydarzeń
278
Kompressje
z 1980 roku, wtedy bowiem okazało się, że możliwe jest publiczne, a nie tylko
prywatne, wyzwolenie z opresji oicjalnego języka.
Co dokładnie wydarzyło się w Stoczni? „Strajk − pisze Rosiek − rozerwał
obręcz zaciskającą się wokół gardeł tych wszystkich, którzy próbowali wcześniej mówić. Wyzwolił ukryte głęboko «podziemne» słowa. Przez pęknięcia
i szczeliny rozbijanej teraz nowomowy, tej mowy niczyjej […] przedarły się
słowa […] represjonowane” (s. 92). Strajk był więc „świętem wyzwolonych
słów” i „praktyką czystej ekspresji” (s. 88). Strajkujący przekraczali istniejące instytucje, łamali obowiązujące zasady życia społecznego, nie liczyli się
z ograniczeniami politycznymi, historycznymi i geopolitycznymi. Strajk był
momentem „szaleństwa”, w czasie jego trwania „świat stanął na głowie”
Skandowanie Michnika trwa zresztą do dziś i jego echem
jest skandowanie Kaczyńskiego
(s. 88). Strajkujący zrobili więc to, czego zwykle dokonują poeci. Okazuje się,
że sam strajk był poezją. „Poezja − pisze Rosiek − przemieniła swój byt, poszerzyła granice, przeistoczyła się i wcieliła w mowę strajku” (s. 172).
Sądzę, że interpretacja Stanisława Rośka jest jednym z najciekawszych
i najodważniejszych ujęć Sierpnia. Robotnicy jako performerzy, stenogram
negocjacji jako zbiorowy poemat, strajk jako instalacja artystyczna! Jest to
ujęcie świeże i całkiem nieźle podbudowane teoretycznie. Należy jednak pamiętać, przeciwko czemu występowali robotnicy. Nie był to bunt przeciwko
wszelkiej kulturze, lecz przeciwko oicjalnej kulturze socjalistycznej. Bunt Solidarności był więc mniej radykalny i mniej utopijny, niż mogłoby się wydawać.
Nie chodziło o zerwanie więzów języka w ogóle czy wykroczenie poza wszelkie instytucje społeczne, lecz tylko o porzucenie nowomowy i założenie wolnych związków zawodowych. Solidarność po porzuceniu dyskursu oicjalnego
zatrzymywała się na innym ogólnym dyskursie o charakterze patriotycznym
i religijnym. Strajk nie był więc z punktu widzenia robotników szaleństwem,
lecz raczej przywróceniem normalności.
Wydaje się, że przy opisie dyskursu opozycji po Sierpniu Rosiek wraca do
paradygmatu strukturalistycznego. Jego zdaniem jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego język zrytualizował się i zmienił w nową nowomowę.
„Tkwiące w języku siły prędko doprowadziły do samoograniczeń. «Stadność
powtarzania» zabiła sierpniową wolność ekspresji” (s. 239). Wprowadzenie
stanu wojennego jeszcze bardziej ograniczyło język opozycji, który na wiele
lat zmienił się w skandowanie. Język demonstracji sprowadzał się do prostych
opozycji typu Partia-Solidarność, Wojciech-Lech, wrona-orzeł (s. 200), które wykluczały jakiekolwiek pośrednie elementy i dyskusję. Wymuszona przez władzę
„taktyczna jednogłosowość” opozycji zdominowała także podziemną literaturę
i publicystykę, w której Rosiek dostrzegał „zanik własnego głosu, wyciszenie różnic, brak wewnętrznego dialogu, niezdolność do autoironii” (s. 240). Co
ciekawe, autor zauważa, że jeszcze w czasie przygotowań do okrągłego stołu
Kompressje
279
w opozycji utrzymywana była zasada „taktycznej jednogłosowości”. „Dostrzec
ją można − pisał − w potępianiu ulicznych manifestacji, w sposobie przeprowadzenia przez Solidarność rozgrywki wyborczej, w atakach na własnych dysydentów. I nawet Michnik […] sam teraz musi często skandować” (s. 240).
Nie jestem pewien, czy to „tkwiące w języku siły” doprowadziły do ujednolicenia dyskursu Solidarności. Przecież skandowanie opozycji wywołane zostało
najpierw przez polityczny opór władzy, a potem przez użycie siły. To ostatecznie władza Partii nad słowem zmusiła Solidarność do taktycznego ograniczania ekspresji. Jak zresztą wynika z relacji Rośka, język manifestacji w latach
osiemdziesiątych był dość bogaty, wyrażał bowiem zarówno różnorodność manifestujących − pojawiały się hasła socjalne, narodowe, polityczne, a nawet ekologiczne (s. 214–215), jak i odwoływał się do wspólnoty obu walczących stron
− do ZOMO wołano: „Jesteście Polakami” (s. 203), „Nie bij brata za pieniądze”
(s. 217), a ponoć nawet „Chodźcie z nami − wybaczamy” (s. 216). Jestem pewien,
że to zwykłe dążenie do władzy, a nie żadne„tkwiące w języku siły” doprowadziły do ujednolicenia przekazu w trakcie okrągłego stołu i później, w latach dziewięćdziesiątych. To, że rok 1989 nie był − jak rok 1980 − rokiem poezji, wynikało
− jak sądzę − z wyraźnych interesów politycznych nowej solidarnościowej elity.
Skandowanie Michnika trwa zresztą do dziś i jego echem jest skandowanie Kaczyńskiego, na które tak strasznie oburza się Rosiek (s. 5).
W książce Stanisława Rośka najbardziej przeszkadza mi skupiony na sobie
sposób prowadzenia narracji. Prawie tyle samo co o języku władzy i opozycji
można się z niej dowiedzieć o dylematach pisarskich autora. Pisze on o jakichś
wcześniejszych wersjach tekstów (s. 21, 80–84), analizuje ich tytuły (s. 147),
rozmyśla o zgubionych przez siebie fotograiach (249), żałuje, że nie powstanie
książka, która jednak powstała (s. 235), i wreszcie waha się, czy publikować to,
co napisał (s. 5). W książce można traić na zdania w stylu: „szkic ten rozwijał się
będzie «od głębi», w pęknięciu między niedokończonym dotąd szkicem a jednym wyjętym zeń zdaniem” (s. 25). Warto jednak przebrnąć przez te fragmenty,
by dotrzeć do naprawdę inspirujących analiz wieloznacznej władzy słowa.
Wielka szkoda, że teksty Stanisława Rośka to tylko tytułowe „szkice, notatki i świadectwa”. Nie tworzą one niestety żadnej systematycznej całości i nie
ma w nich rozwiniętej teorii języka władzy i opozycji. Podobnie zresztą było
z pracami innych wspomnianych na początku komentatorów. Na podstawie
ich obserwacji można jednak budować jakąś ogólną teorię lub próbować je
włączyć do gotowych teorii. Próbowałem tego dokonać z ustaleniami Michała
Głowińskiego w swojej Semiotyce Solidarności (2009: 70–82), przypuszczalnie
da się to też zrobić z obserwacjami Rośka. Być może świadkowie i oiary realnego socjalizmu nie miały odpowiedniego dystansu do opisywanych przez
siebie zjawisk, koniecznego dla utworzenia ogólnej teorii. Mam nadzieję, że
dziś dystans ten nie stał się na tyle duży, by zagadnienia te przestały interesować młodszych badaczy.
Paweł Rojek
280
Kompressje
Dobrosław Kot
Podmiotowość i utrata
I n s t y t u t M y ś l i k s . J ó z e f a T i s c h n e ra
Kraków 2009
318 stron
oprawa miękka
cena 31 zł
Książka Dobrosława Kota jest dużym wydarzeniem. Autor przedstawia problem źródłowości myślenia fenomenologicznego oraz dialogicznego, poddając wnikliwej analizie źródłowość poznania w ilozoii Edmunda Husserla
i Martina Bubera, typowych reprezentantów fenomenologii i ilozoii dialogu.
„Dla fenomenologii najwyższe kryteria źródłowości spełnia to, co dane w sposób apodyktycznie oczywisty, ilozoia dialogu zaś widzi źródło w wydarzeniu
spotkania. Oczywiste jest, że te dwa źródła nie są tożsame, co pokazuje konsekwentnie w obu przypadkach wyprowadzenie z nich różnych przecież analiz i różnych konsekwencji” (s. 136). Książka ma charakter polemiczny. Autor
z pasją przedstawia istotny spór, którego korzenie sięgają początku XX wieku.
Podstawowa teza pracy Kota brzmi: „istnieje przejście pomiędzy paradygmatem monadycznym i dialogicznym w dziedzinie podmiotowości. […] Jest możliwe, poczynając od releksji monadycznej, dojść do wniosków o charakterze
dialogicznym” (s. 302).
Pierwsza część książki stara się uchwycić rozumienie pierwotności oraz
wtórności w myśleniu Husserla. Najważniejsze pytanie, jakie autor stawia fenomenologii, dotyczy motywów, które „skłoniły Husserla do pójścia drogą redukcji, zawieszania sądu o realnym istnieniu świata” (s. 47). Dokonane przez
Husserla oddzielenie świata realnego od idealnego ma ważne konsekwencje.
Sfera transcendentalna nie jest częścią świata realnego i nie podlega procesowi redukcji, to znaczy wyodrębnienia w danym zjawisku istoty (s. 59). Autor
za Husserlem poddaje krytyce nastawienie naturalne, czyli stan, w którym
podmiot uznaje świat zewnętrzny za realnie istniejący, a następnie przyjmuje, że akty poznawcze dostarczają adekwatnej wiedzy o świecie. Taki sposób
myślenia należy poddać krytyce, lub − mówiąc językiem Husserla − „wziąć
w nawias” (s. 54). Krytyka naturalnego nastawienia powoduje, że w kolejnym
kroku następuje zwrot ku „transcendentalnej subiektywności” (s. 56). Podstawowe zadanie myślenia fenomenologicznego winno prowadzić do uzyskania
niepowątpiewalnej pewności: Ja jestem. Jest to dziedzina czystego Ja, gdzie
„Ja jest sobie w sposób apodyktyczny dane bezpośrednio i we własnej osobie
Pressje 2011, teka 25
281